Koncertowa katastrofa może charakteryzować się różnymi symptomami, takimi jak oklaski między częściami dzieła, któremu akompaniuje uciążliwy kaszel, dzwonek niewyłączonego telefonu w najbardziej newralgicznym momencie utworu – wreszcie najgorszy z objawów, czyli brak równowagi między pracą dyrygenta, orkiestry a grą solisty. Ten ostatni przejaw kompromitacji bez wątpienia stał się jedną z najbardziej słyszalnych gwiazd (nadzwyczajnego) koncertu Chopin pod choinkę w Filharmonii Poznańskiej, podczas którego wystąpił Seong-Jin Cho, zwycięzca XVII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. Wydarzenie było transmitowane przez telewizję, radio oraz kanał internetowy, więc cały świat, o czym z dumą mówił konferansjer, mógł usłyszeć jak orkiestra rozjeżdża się pod władzą Tadeusza Strugały.
Niełatwo można sobie wyobrazić tę niewiarygodną, szarą masę brzmienia, która rozlegała się w sali koncertowej niczym jednolity, niezrozumiały oraz niewłaściwy hałas w opozycji do barwnej, subtelnej i szczegółowej gry pianisty. W wykonywanym przez filharmoników poznańskich koncercie fortepianowym e-moll Chopina, instrumenty dęte wydawały dźwięki tak płaskie, jak gdyby powietrze nie zdążyło dotrzeć do rezonatora. O staranności nie było żadnej mowy, bo przecież najpierw trzeba wydobyć dźwięk, by móc nad nim popracować, więc fleciści, fagociści, waltorniści, puzoniści… usiłowali! Czasem się udawało, czasem nie – nikt nie zwracał na to większej uwagi (albo słuchacze starali się robić dobrą minę do złej gry), ponieważ instrumenty smyczkowe wzięły sobie za punkt honoru, by uratować nadzwyczajny, przedświąteczny koncert. Jednak nie dało się ukryć, że Seong-Jin Cho doskonale poradziłby sobie bez towarzyszących mu muzyków, a wykonywana przez niego kompozycja brzmiałaby równie dobrze, a może nawet lepiej, niż z orkiestrą. Jego niezwykle indywidualne wyczucie rytmu, dynamiki, artykulacji, a także kształtowanie barwy dźwięku, to elementy tak różnorodne i subtelne, że trudno je opisać. Określenia „wspaniały”, „cudowny”, „piękny” nie oddają ani trochę wrażliwej oraz uważnej gry pianisty. Nie chcę przez to powiedzieć, że Seong-Jin Cho jest bogiem, jednak jestem przekonana, że mamy do czynienia z nową (?) estetyką pianistyki, której próżno szukać u takich artystów jak Krystian Zimerman, Martha Argerich, Rafał Blechacz, Julianna Awdiejewa czy Daniił Trifonow. Również w dyrygenturze skończyły się czasy Furtwänglera i Karajana, ich ciężkich akordów, mocnych pociągnięć smyczków oraz ostrych konturów (właśnie tę tradycję reprezentuje Tadeusz Strugała). Skończyły się nawet czasy teatralnego liryzmu Giergijewa! Stało się jasne, że tradycja poprzedniego stulecia nie zdoła sprostać takim fenomenalnym pianistom jak Seong-Jin Cho, i byłoby wielką szkodą, gdyby ten młody artysta musiał się ograniczać poprzez dostosowywanie do wykonawczych anachronizmów. Coś musi się zmienić, zarówno w sztuce dyrygenckiej, jak i w kompozycji, bowiem brakuje nowych dzieł, dzięki którym młodzi pianiści mogliby się wypowiedzieć – szczerze, jasno, bez romantycznych pretensji.
Seong-Jin Cho mówił swoje, filharmonicy poznańscy i Tadeusz Strugała też swoje. Być może dlatego ten nadzwyczajny (sic!) koncert zmuszał do namysłu, zwracając uwagę na problemy, które dotychczas były ignorowane lub niewystarczająco słyszalne. Ale, ale… Idą Święta, więc podsumowując: nikomu nie życzę takiego Chopina pod choinkę!
Dobrochna Zalas
18 grudnia 2015 r. / Koncert nadzwyczajny Chopin pod choinkę. 60 lat pracy artystycznej Tadeusza Strugały
Jeden komentarz na temat “Pianista swoje, orkiestra swoje”