28 kwietnia w Słodowni w Starym Browarze odbyła się polska premiera niezwykłego dzieła 1+1=1 Pierluigi Billone w wykonaniu Duo Stump-Linshalm. Koncert ten wzbudził dwa rodzaje emocji. Gdyby nie kiepska organizacja koncertu – byłyby tylko te pozytywne…
Ponieważ utwór ten jest arcydziełem. Włoski kompozytor w ponad godzinnym dziele ukazał całe spektrum możliwości klarnetu basowego. Poznaliśmy pełną skalę tego instrumentu, przy czym miałam wrażenie, że kompozytor paradoksalnie chętniej korzystał z wyższych rejestrów klarnetu basowego. Petra Stump oraz Heinz-Peter Linshalm to muzycy, których doświadczenie w wykonawstwie muzyki współczesnej jest imponujące. Ich zespół stał się inspiracją dla wielu twórców, którzy specjalnie dla nich piszą utwory. Wyjątku nie stanowi 1+1=1. Instrumentaliści w tym utworze stali naprzeciw siebie, natomiast publiczność ulokowana była naokoło nich. W opisie utworu czytamy „jedna kropla plus kolejna kropla tworzy jedną większą kroplę, nie dwie”1. Jeden klarnet plus jeden klarnet tworzą jedną muzykę. Dość statyczny przebieg utworu wprowadził mnie w stan zbliżony do medytacji. Wsłuchiwanie się w brzmienie instrumentów (ale również słów, sylab i dźwięków wydawanych przez Stump i Linshalma), które spokojnie oraz konsekwentnie „oczarowywały” słuchaczy, było niezwykłym doświadczeniem. Utwór wykorzystywał właściwie wszystkie możliwości klarnetu basowego: slap-tongue, glissanda, wielodźwięki, flażolety, mikrotony. Muzycy pokazali nam całą gamę barw instrumentu, zestawiali je w sposób tak nietypowy, że gdy zamykałam oczy nie wiedziałam, czy jestem na koncercie saksofonowym, klarnetowym, perkusyjnym, a może to po prostu wiatr hula za oknem. Równie pięknie Duo Stump-Linshalm operowali dynamiką. Jestem pod wrażeniem ich możliwości technicznych – dźwięki wykonywane na ekstremalnie niskim poziomie dynamicznym, brzmiały wciąż niezwykle precyzyjnie. 1+1=1 w interpretacji Stump i Linshalma było wspaniałą, długą i wymagającą przygodą. Billone w tym utworze zawarł kilka niezwykle energicznych kulminacji, bardzo kontrastujących wobec głównego przebiegu. Kulminacje te wbrew pozorom nie sprawiały, że utwór ten stawał się „poszatkowany”. Wciąż słychać było jeden niejednorodny muzyczny nurt.
Słodownia była świetnym wyborem do wykonania muzyki współczesnej. Szkoda tylko, że przerósł organizatorów. Przez cały czas trwania koncertu słychać było hałasy dobiegające z każdej strony. Warunki dla muzyków i słuchaczy były okropne! Gdyby koncert ten był wyjątkiem – z całych sił skupiłabym się na muzyce i myślała, że za rok organizatorzy może pomyślą o szczegółach. Jednak tak samo jest podczas koncertów odbywających się w Akademii Muzycznej w Auli im. Stefana Stuligrosza, gdzie podczas koncertów możemy posłuchać nieproszonych dźwięków instrumentów dętych. Może lepiej zamiast z motyką na słońce porywać się na klimatyczne, aczkolwiek nieprzystosowane sale, lepiej skupić się na sprawdzonych miejscach? To przykre, ale myśli te nie opuszczały mnie podczas koncertu. Rozmawiając z innymi słuchaczami wiem, że nie byłam odosobniona.
Aleksandra Bliźniuk
Utwór w założeniu miał wprowadzać w nieco hipnotyczny stan. Widać było po publiczności (i po samym sobie), że zadziałał w tej formie znakomicie. Niestety, łupanie, stukoty i wszelkiego rodzaju hałasy z góry skutecznie wyprowadzały z tego błogiego stanu. Chapeau bas dla duetu, że wytrzymali i świetnie zagrali.
Moim zdaniem Słodownia była miejscem chybionym, nie tylko ze względu na brak ciszy, której definitywnie wymagał wykonywany utwór, ale również walory akustyczne pomieszczenia (niskie, długie).
Akurat dobór pomieszczenia ze względu na te walory podobał mi się. Mam wrażenie, że pomagało w uzyskaniu tego nieco nieziemskiego klimatu, co w mniejszej sali byłoby nie do uzyskania. Ale te hałasy…