„Krytyka” pomimo neutralnego, słownikowego znaczenia, bardzo często rozumiana jest jako coś negatywnego. Krytykowanie kogoś odbierane jest jako zwracanie uwagi czy wytykanie błędów, złych cech i cały szereg innych negatywnych znaczeń. W dobie Internetu każdy krytykuje i ocenia każdego: jednym zdaniem, jednym słowem, a nawet jednym kliknięciem.
O krytyce mówi i pisze się wiele, zarówno w obiegu uniwersyteckim, jak i w mediach. Niniejszy tekst jest moim skromnym głosem w tej sprawie. Nie odkryłem Ameryki, jedynie dzielę się tym, co mnie – rozwijającego się muzykologa-recenzenta, spotyka i gnębi.
Krytyka hejtu
Od paru lat mówi się o zjawisku znanym jako hejt. Z hejtem spotkać możemy się w każdym miejscu, gdzie istnieje możliwość publikowania swoich treści – w komentarzach, na forach internetowych, blogach, podcastach czy videocastach. Jest to niezaprzeczalny problem cyberkultury. Hejter/hejterzy potrafią zdominować dowolną dyskusję, wyjaławiając ją z jakichkolwiek wartości. Z drugiej strony bywa tak, że odgórnie przykleja się łatkę hejtu wszelkiej formie negatywnej krytyki. Żeby nie być gołosłownym – dostępny na You Tube teledysk do utworu My Słowianie rozpoczyna się formułą przypominającą tę z reklam leków:
Jeżeli masz problemy z poczuciem humoru i dystansem do świata lub cierpisz na nadciśnienie i uwiąd starczy, nie oglądaj tego teledysku. W każdym innym wypadku, przed włączeniem klipu zapoznaj się z pojęciem słowa „ironia” i skontaktuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż teledysk niewłaściwie zrozumiany, może zagrażać twojemu życiu i zdrowiu.1
Jest to oczywista próba zablokowania wszelkiej krytyki negatywnej. Już na samym początku ustalono zasady gry – jeżeli ci się nie podoba, to z tobą jest coś nie tak. Stworzono sytuację, w której automatycznie przypisuje się łatkę hejtera każdemu, kto odważy się – nomen omen – skrytykować teledysk czy utwór. Może być to sposób na odbicie hejtu (szczególnie w przypadku kontrowersyjnej treści), ale jednocześnie blokuje całkowicie pole do dyskusji. Nieczęsto taka sytuacja wychodzi od samych twórców. W komentarzach sprawę załatwia fraza „haters gonna hate”, natychmiastowo sprowadzając wszelkie głosy niezadowolenia na dno internetowej drabiny społecznej.
Granice miedzy hejtem a krytyką negatywną, czy zwykłym niezadowoleniem są tak rozmyte, że próby stworzenia jakichkolwiek otwartych rozmów w przestrzeni internetowej odpadają w przedbiegach. W głównej mierze tyczy się to portali o dużej liczbie czytelników, ale zdarza się to również na naszym, nieco mniejszym (jeszcze) poletku.
Krytyka dla krytyka
Działania na rzecz zachowania niezależności i rzetelności recenzenta spotykają się ze znacznymi utrudnieniami. Każdy początkujący krytyk spotkał się prawdopodobnie z prośbą o recenzję. Jeżeli obiekt krytyki jest wartościowy i dobry, to całość przechodzi gładko. Recenzja się pojawia i idzie w świat. Jednak gdy obiekt krytyki jest przeciętny, wymaga poprawy lub jest po prostu mierny, okazuje się, że mało kto jest przygotowany na słowa krytyki. Po negatywnej recenzji znajomi przestają się już odzywać, a różne instytucje zamykają drzwi. Prośba o recenzję okazuje się prośbą o promocję.
Justyna Sobolewska: Największym zagrożeniem [dla krytyki – przyp.aut.] jest oczywiście wymóg promocji. Wszystkie instytucje, sami artyści czy redakcje wymagają, żeby tekst był nie tekstem krytycznym tylko promocyjnym, a to jest jakby śmierć krytyki.2
Aleksander Hudzik: Najczęściej energię, żeby dissować mają początkujący krytycy, wtedy jest werwa i chce się, nie ma się nic do stracenia. Ale jak tylko jakaś instytucja położy na tobie „łapę”, od razu robisz się grzeczniejszy, a twoje opinie ostrożniejsze. Inną kwestią jest fakt, że mało dziennikarzy ma taki autorytet, żeby ktoś zważał na ich opinie. Rzadko który też poświęca się tylko sztuce.3
A „łapa” potrafi sięgnąć daleko. Często przybiera to formę walki Dawida z Goliatem – w rzeczywistości jednak Dawidek nie ma szans. Czasem nie ma nawet procy. Mniej istotne jest to, jak niektóre walki bywają groteskowe. Goliat – czy to w kuluarach, po cichu, czy na świeczniku, medialnie – dopnie swego. A środowisko muzyczne jest niestety hermetyczne. Wejście w nie wymaga umiejętności gryzienia się w język lub wręcz przeciwnie, głośnego szczekania.
Co lepsze? Tuszowanie wad i słodzenie, żeby mieć o czym pisać? A może przeciwnie? Atakowanie i wytykanie wszelkich niedoróbek każdej miernocie? Prawda podobno leży po środku – rzeczywistość już niekoniecznie.
Krytyka złego słowa
Maria Poprzęcka: Napisanie o czymś źle to jest naskórkowa satysfakcja, bo fajnie się pisze źle. W sensie czysto pisarskim. Nie ogólnikowo, dowieść, że coś jest dobre, jest znacznie trudniej niż „dowalić”.4
Prawdą jest, że znacznie prościej jest wypunktować to, co poszło nie tak: bo nie trafiali w dźwięki, bo się wzajemnie nie słuchali, bo gra była nudna, bo nie wykańczał fraz, bo miała płaski dźwięk, bo banalne, bo… bo… bo… Niech matka (lub ojciec) Wena wybaczy, ale o wiele łatwiej i barwniej da się opisać słaby koncert niż ten dobry! Na najprostsze pytanie – „co było dobre?” – najtrudniej znaleźć odpowiedź. Oczywiście można napisać, że było fajnie i ładnie i bardzo mi się podobało, ale to zbyt mało. Można pójść drogą negacji: bo trafiali w dźwięki, bo się wzajemnie słuchali, bo nie było nudno, bo wykańczał frazy, bo dźwięk był głęboki, bo niebanalnie…. Jednakże przy próbach uzasadnienia swojej oceny, nieuniknione jest odwoływanie się do gustu. A jak wiemy, rozmowy o gustach są bardzo trudne (o gustach pisała też Ania w tekście – De gustibus non disputandum est./?), szczególnie w Internecie.
Złe recenzje łatwiej się pisze, ale jeszcze łatwiej czyta. Widzimy to w statystykach odwiedzin Podsłuchaj. Recenzje, które chociażby w jednym fragmencie, ale za to mocno, punktują złe elementy, mają lepszy naturalny odbiór* niż w przypadku recenzji jednoznacznie pozytywnych. Mało który artysta czy zespół udostępni recenzję, w której jest chociaż cień negatywnej krytyki. W tej sytuacji recenzja ma utrudniony dostęp do fanów zespołu/artysty, więc potencjalne grono czytelników siłą rzeczy kurczy się, a mimo to wyniki recenzji pozytywnych i negatywnych są często zbliżone (z paroma wyjątkami gdzie udostępnienia w mediach społecznościowych przewyższają wszelkie oczekiwania). Jeszcze ciekawszy jest fakt, że to dopiero negatywne recenzje albo negatywne fragmenty recenzji skłaniają czytelników do komentowania. Czyżby łatwiej było nie zgodzić się, że coś było złe, niż zgodzić, że było dobre? Dlaczego reakcja negatywna jest znacznie silniejsza niż pozytywna? Jakiś czas temu ogłaszano, że na Facebooku pojawią się nowe formy reakcji na komentarze. Przestaję się dziwić, że zamiast oczekiwanego przez wielu przycisku „nie lubię” na Facebooku pojawiły się ikonki reprezentujące inne emocje.
Problemów związanych z krytyką jest znacznie więcej. Zastanawiam się na ile problemy te związane są ze współczesną kulturą piśmiennictwa, która od słowa drukowanego przeniosła się do Internetu. Czy młody krytyk/czka ma szanse rzetelnego pisania o muzyce?
To co… Komu teraz pocisnąć?
Paweł Kujawiak
* Naturalny odbiór rozumiem jako sytuację, w której recenzowany muzyk czy zespół nie udostępnia tekstu. Czytelnicy docierają do tekstu „naturalnie” czyli przeglądając bloga, fanpage’a lub szukając informacji na temat wydarzenia czy muzyka/zespołu.
- Donatan Cleo – My słowianie
- K. Nowak, Zniszcz go! Komu służy zła krytyka?, Polskie Radio „Dwójka” [audycja radiowa dostęp: 21.04.2016]
- K Sulej, Szmira? Beztalencie? Zero? Polska krytyka negatywna: „Pióro zawsze się wyostrza wtedy, kiedy wbijamy szpile”, natemat.pl [dostęp: 21.04.2016]
- K. Nowak, Ibidem.
Jeden komentarz na temat “I w ogóle wszystko było do dupy”