Musical Jesus Christ Superstar zwieńczył obchody 1050 chrztu Polski. Na stadionie miejskim przy ul. Bułgarskiej zaprezentowano sztukę o ostatnim tygodniu życia Chrystusa. Było ładnie, było przyjemnie, było poprawnie, było też nierówno i momentami nieco przaśnie.
Muszę przyznać, że w ubiegłą sobotę po raz pierwszy byłem na tak dużym widowisku. Do tej pory uczestniczyłem w wydarzeniach, na których widownia nie przekraczała kilkuset osób. Na Jesus Christ Superstar zapowiadano ponad 30 tysięcy widzów i pomimo deszczowej aury i chłodu, większość wyznaczonych miejsc była zajęta. Mimo tego nie byłem przytłoczony ilością ludzi. Wolnej przestrzeni było aż nadto i spokojnie mogliśmy (wraz z Aleksandrą) zająć miejsca blisko sceny.
Jesus Christ Superstar opowiada o Jezusie-człowieku, który nie do końca wie, jaki efekt przyniosą jego działania. Równie ważny dla tej historii był Judasz Iskariota, postać niejednoznaczna, której działania, naznaczone dobrymi intencjami, doprowadzają do śmierci człowieka. W rolę Jezusa wcielił się Marek Piekarczyk. Wydawać by się mogło, że wprowadzenie znanego w Polsce nazwiska jest zabiegiem czysto marketingowym, nastawionym na zwiększenie rozgłosu (co ważne, w pierwszym wykonaniu spektaklu, Jezusa zagrał Ian Gillan – wokalista Deep Purple, więc reżyser nie odbiegł swoją koncepcją od oryginału). Może i tak, jednakże Piekarczyk świetnie wpasował się w odgrywaną rolę. Surowy i chrypiący głos w połączeniu z rockową manierą Piekarczyka, wyróżniały go od reszty aktorów teatralnych, a postać Chrystusa nabrała realności i człowieczeństwa.
Spektakl nie był może wybitnym wykonaniem na musicalowym firmamencie, jednakże w stu procentach spełnił swoje zadanie. Przekaz był łatwy do odczytania, pomimo iż ledwie rozumiałem wyśpiewywane przez aktorów słowa (pogłos oraz dręczące mnie alergie skutecznie utrudniały mi słyszenie). Nie miałem również problemu z podążaniem za fabułą. Całość była przyjemna i efektowna – szczególnie ostatnia scena, Jezusa ukrzyżowanego, wyraźnie wyróżniła się na tle całego spektaklu. Na uznanie zasługują odtwórcy ról Judasza (Janusz Kruciński) i Marii Magdaleny (Anna Lasota), którzy popisali się świetnymi głosami. Niestety odtwórca roli Apostoła Piotra (Maciej Zaruski) wyróżnił się negatywnie, nieznośnie psując swoje solowe partie.
Bardzo nie spodobała mi się scena również Heroda, który otoczony był skąpo ubranymi kobietami. Skąpe odzienie oczywiście można tłumaczyć koncepcją ukazania rozpusty czy grzechu, ale mam silne przeczucie, że główną determinacją dla tych strojów, była chęć stworzenia „ładnego” tła, tak popularna w dzisiejszych czasach, seksistowska forma ozdabiania scenografii.
Warstwa instrumentalna składała się z ustępów muzyki elektronicznej oraz fragmentów orkiestrowych, ale dominowała muzyka o charakterze rockowym. Wielka szkoda, że nie znalazło się miejsce dla solowego gitarzysty i perkusisty. W wielu momentach wyraźne eksponowane były te dwa instrumenty, podczas gdy na scenie hulał wiatr we włosach przechadzającego się powoli Piekarczyka. Niedosyt muzyki na żywo nie został zaspokojony przez obecną orkiestrę. Jej rola muzyczna była zbyt mała, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Aleksandra także była na spektaklu, a w swojej recenzji jest bardziej szczegółowa ode mnie. Polecam także przeczytanie jej tekstu na kultura.poznan.pl.
Tuż przed spektaklem przemawiali prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak oraz dyrektor Teatru Muzycznego w Poznaniu (to właśnie TM był odpowiedzialny za wykonanie spektaklu). Przykra była reakcja widowni, która wygwizdała prezydenta miasta. Prawdopodobnie było to wynikiem silnych napięć politycznych między częścią poznańskiej społeczności katolickiej a prezydentem miasta. Zaskakujące było to, że prezydent po przemowie uzyskał aplauz większy, niż początkowe gwizdy.
Wychodząc z terenu stadionu, miałem poczucie, że oczekiwania, jakie miałem wobec Jesus Christ Superstar zostały zaspokojone. Masowe, wielotysięczne show, są niecodzienne dla poznańskich instytucji kulturalnych. Jednak Teatr Muzyczny, pomimo kilku mankamentów, stanął na wysokości zadania, zapewniając przyjemne dwie godziny rozrywki.
Paweł Kujawiak
PS. Niestety muszę jeszcze zwrócić uwagę na jeden aspekt niezwiązany z samym musicalem. W dzisiejszych, co by nie było, niebezpiecznych czasach, zabezpieczenie wielotysięcznego widowiska powinno być bardziej szczelne. Tymczasem nikt nie pokusił się nawet o sprawdzenie zawartości torby, którą mieliśmy ze sobą…
Zdjęcie ikony wpisu zaczerpnięte z fanpage’a Teatru Muzycznego. Fot. D. Andrzejewski.
2 myśli na temat “Chrystus na Bułgarskiej – „Jesus Christ Superstar””