Jest na ziemi takie miejsce, gdzie czas się zatrzymał. Miejsce, do którego nie dochodzą zbędne dźwięki, gdzie nikt nie przeszkadza, gdzie człowiek jest sam ze swoimi myślami. I nie mam na myśli izolatki, kościoła czy innego świętego miejsca. Moim sposobem na ucieczkę od świata jest archiwalny magazyn.

Kiedy zamykają się za mną ciężkie drzwi z tabliczką informującą o konieczności wchodzenia w maseczce oraz pracy w rękawiczkach – wiem, że chociaż czekająca mnie praca nie jest łatwa, to mój organizm zaczyna pracować na najlepszych obrotach. W ciszy i samotności przeglądam stosy ksiąg, notatników, manuskryptów liczących sobie setki lat. A za każdym z nich stoi człowiek ze swoją historią, często oddaną w słowach na starych kartach. Zdejmuję z półki rękopis po rękopisie, liczę karty, mierzę oprawę, sprawdzam wklejki i umocnienia, rewiduję dukt pisma, datuję, opisuję, porównuję… Każda zapisana w katalogu pozycja kryje w sobie tajemnicę, każda rodzi pytania, każda jest elementem historycznej układanki. Ludzie pukają się w głowę, kiedy słyszą, że to jest to, co w muzykologii lubię najbardziej. I może faktycznie to dziwne siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu, po pięciu minutach być tak samo zakurzonym, jak zalegające w nim księgi, wdychać unoszące się w powietrzu grzyby. Bo jaki to ma sens? Historia magister vita est – jak mówi stara sentencja. I ile w niej prawdy! Wertując i opisując muzykalia pochodzące nawet z XI wieku, grupując je w zbiory, patrząc jak ewoluowały, i odnosząc to wszystko do kontekstów historycznych, lepiej możemy zrozumieć zachodzące w muzyce procesy. Bo przecież muzyka nie jest dana w postaci niezmiennej od początku do końca. Wystarczy porównać ze sobą śpiewy gregoriańskie oraz wariacje fortepianowe Weberna, żeby dostrzec (i usłyszeć) prawdziwość tej tezy. W samym chorale wyróżnić można wiele jego odmian, a przecież nie powstawały one w tak wielkim odstępie czasu, jak usystematyzowany śpiew gregoriański i kompozycje Weberna. Mając do dyspozycji rękopiśmienne antyfonarze lub graduały z różnych wieków można, poprzez analizę porównawczą, prześledzić tendencje kompozytorskie, notacyjne czy interpretacyjne danej epoki. To samo tyczy się oczywiście muzyki polifonicznej, wokalnej… każdej. Skupienie się na jednej epoce pozwala jedynie na poznanie fragmentaryczne. Im dalej sięgniemy w poszukiwaniach, im więcej rękopisów, druków, zabytków w ogóle zbadamy, opiszemy i porównamy, tym szersza perspektywa, a tym samym możliwości poznania.
Taka jest właśnie praca muzykologa – źródłoznawcy. Nasze „dzisiaj” również stanie się w przyszłości odległą historią, do której zawsze warto wracać, by wiedzieć, że wszystko, z czym mamy do czynienia obecnie, nie jest wynikiem przypadku czy jednej godziny, ale często trwających setki lat procesów i przemian.
A teraz czas odłożyć rękopis na regał, zdjąć rękawiczki, zamknąć wszystkie te przemyślenia w archiwalnym magazynie i wrócić to tego, co ważne jest „dzisiaj”.
Anna Sobczak
Jeden komentarz na temat “Dzień z życia archiwisty”