Bedauern und Schmerz

Jeśli muzyka ma wzbudzać emocje, a sztuka współczesna szokować, to dzisiejszy koncert z okazji 100-lecia urodzin Andrzeja Panufnika wypadł wyśmienicie. Były emocje rozczarowania i niedowierzania, a także szok związany ze słabym wykonaniem oraz kiepską organizacją.

Koncert rozpoczął się cyklem Pięciu pieśni do słów Kazimiery Iłłakowiczówny na sopran i fortepian Witolda Lutosławskiego. Utwór, który zarówno dla wokalistki jak i dla pianisty może stanowić pole do popisu, w wykonaniu Piotra Szymanowicza okazał się poprawny (w Morzu całkiem interesujący), natomiast sopranistka Lilianna Zalesińska od początku do końca cyklu śpiewała jednolitą oraz płaską barwą. Drugi utwór – dwie wokalizy z cyklu Hommage à Chopin Andrzeja Panufnika spotęgowały negatywne emocje. Jak na obchody 100-lecia urodzin Mistrza artyści zawiedli. Szczególnie wokalistka myślami i barwą głosu pozostała wciąż w pierwszym utworze dzisiejszego koncertu. Drei Lieder nach Trakl Pawła Szymańskiego okazały się zbyt wymagające dla pianisty, który, jak przypuszczam, odczytywał nuty a vista. Jedynym utworem przed przerwą, który jeszcze jakoś się bronił, była kompozycja Mortona Feldmana.

fot. Aleksandra
[fot. Aleksandra Bliźniuk]

Po przerwie nastąpiły dwa prawykonania. Song of The Mirror Agnieszki Zdrojek-Suchodolskiej okazało się być najlepszym utworem dzisiejszego wieczoru. Mimo iż barwa wokalistki, która w początkowym fragmencie utworu śpiewała zza drzwi, a następnie weszła na scenę, nie zmieniła się na jotę, to później było coraz lepiej. Sama kompozycja była interesująca, szczególnie dla partii fortepianu, którą Piotr Szymanowicz wykonał bardzo interesująco. Drugie prawykonanie dzisiejszego wieczoru dorównało poziomowi pierwszej części koncertu, co sprowokowało mnie do zaczerpnięcia tytułu Dwóch pieśni jako tytułu recenzji. Miały być gwałtowne emocje (szczególnie w pieśni Schmerz), natomiast wyszedł płaski okrzyk sopranistki, który nie zrobił najmniejszego wrażenia, a jedynie sprawił ból. Kompozycja Johna Cage’a to utwór, którego szczególnie byłam ciekawa. Ze względu na instrumentarium (zamknięty fortepian) Widow of Eighteen Springs było miłą odmianą. Delikatne stukanie w fortepian nadało w końcu jakieś odmienne brzmienie całości koncertu. Również wokalistka całkiem nieźle poradziła sobie ze swoją partią. Przedostatnie ogniwo dzisiejszego koncertu (utwór córki Panufnika) było najsłabsze zarówno pod względem samej kompozycji, jak i wykonania. Natomiast ostatni utwór powinien być piękny i wzruszający – w końcu to Love Song. Okazał się być zaledwie ckliwy. Płacz był, niestety nie ze wzruszenia.

Stulecie urodzin Andrzeja Panufnika zobowiązuje zarówno artystów, jak i organizatorów do odpowiedniego uczczenia tego święta. Jedynym „fajerwerkiem” okazał się być puzon grający w sali obok, który bezczelnie zakłócał każdą kompozycję. Nie było słowa wstępu, nikt nie przedstawił biografii tego wspaniałego kompozytora. Nie było również licznej publiczności, ale to akurat jedyny plus dzisiejszego wieczoru.

Aleksandra Bliźniuk

WP_20140324_023
[fot. Aleksandra Bliźniuk]

Koncert odbył się 24 marca 2014 roku o godzinie 19.00 w Auli Akademii Muzycznej im. I.J. Paderewskiego w Poznaniu

Wykonawcy: Lilianna Zalesińska (mezzosopran), Piotr Szymanowicz (fortepian)

PROGRAM

1. Witold Lutosławski Pięć pieśni do słów Kazimiery Iłłakowiczówny na sopran i fortepian (1957)

2. Andrzej Panufnik Dwie wokalizy z cyklu Hommage à Chopin na sopran i fortepian (1949/55)

3. Marton Feldman Piano Piece na fortepian solo (1952)

4. Paweł Szymański Drei Lieder nach Trakl

5. Agnieszka Zdrojek-Suchodolska Song of The Mirror na głos i fortepian (2013) – prawykonanie

6. Alizja Gronau Zwei selbstverfasste Lieder für Mezzosopran und Klavier: Das Bedauem, Das Schmerz.

7. John Cage The Wonderful Widow of Eighteen Springs na głos i zamknięty fortepian (1942)

8. RoxannaPanufnik Mine Eye do słów Williama Shakespeare’a, pieśń miłosna na mezzosopran i fortepian (1999)

9. Andrzej Panufnik Love Song na mezzosopran i fortepian (1976)

14 myśli na temat “Bedauern und Schmerz”

  1. Szymański był piękny! Nie wykonanie mnie, oczywiście, wzięło, ale same piosenki – bardzo, bardzo. A tak w ogóle, to w osiemdziesięciu procentach podzielam twoją opinię..:)

    1. Szymański owszem – przecudny. Tak jak i Cage czy Lutosławski. Program wspaniały, ale co z tego. Najbardziej szkoda mi jednak tego, że Panufnika w Panufniku nie było wcale.

  2. Chociaż o samym koncercie nic powiedzieć nie mogę, bo mnie tam nie było, sam opis bardzo ciekawy. Plastycznie to ujęłaś – prawie zgrzytałam zębami z Tobą!

    1. Dziękuję! :D Jak napisałam – największy plus tego koncertu to brak publiczności, więc ciesz się, że Ciebie tam nie było ;)

  3. Byłem na koncercie i mam odmienne zdanie. Szymański był świetnie zaśpiewany. Słyszałem go w wykonaniu J.Rappé i słusznie większe brawa zebrał akompaniujący jej Hartmut Hoell, bo to on zrobił cały utwór, słyszałem A. Zubel – była jednolita i nudna. L. Zalesińska w każdej pieśni pokazała się z innej, bardzo dobrej strony, każda pieśń miała inny klimat, w trzeciej, co warto podkreślić, śpiewała zgodnie z intencją kompozytora bez wibrata, co niewielu wyszkolonym operowo śpiewaczkom się udaje. Ty byś pewnie powiedziała, że śpiewała płasko. Ale tak miało być! Ona ma świetną technikę wokalną, wyrównany w dołach i w górach piękny głos, bez operowych, nieznośnych dla pieśni, manier a Ty jedynie piszesz o zmianie barwy głosu, czy była, czy nie była, choć barwę głosu, na logikę, trudno zmienić. Co do Panufnika, to owszem, jego utwory są piękne ale też są to w sumie proste, miłe melodie, czego więc się spodziewałaś? Zostały prosto i miło wykonane. Jedynie do pieśni Love song miałbym zarzut, że pianista zaczął za wolno i tak już za wolno poszło. Co do pieśni A. Gronau, z których zaczerpnęłaś tytuł, to moim zdaniem były wykonane z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Jak można było tego nie słyszeć? Ostatni dźwięk, który Ciebie nie poruszył, dla mnie zabrzmiał przejmująco, bo to miał być krzyk a nie aryjnie wycyzelowane „ges”, a więc w zasadzie na końcu skali mezzosopranowej, co warto docenić. Co do publiczności, to jak na Poznańską Wiosnę, było jej całkiem sporo (chyba wiesz o tym) i była to publiczność zadowolona z koncertu, jak słyszałem. Panufnika nikt nie musi przedstawiać, ponadto w programie był jego życiorys. A propos życiorysu, to poszukałem czegoś więcej na temat L. Zalesińskiej. W programie nawet nie wspomniano, że dwa razy otwierała Warszawską Jesień, że skończyła z wyróżnieniem studia w Łodzi i w Wiedniu, że razem z P. Szymanowiczem mają prawie 40 recitali na koncie w wielu krajach, w tym na zamknięcie Roku Lutosławskiego w Austrii i bardzo się tam podobali, że śpiewali recital w Kolonii pod patronatem słynnego śpiewaka Dietricha Fischer-Dieskau itd. Ja uważam, że to był jeden z lepszych koncertów tej Wiosny.

    1. Panie Zbyszku! Ma Pan zupełnie odmienne zdanie na wykonanie koncertu, a szczególnie na pieśni Szymańskiego, które są tak wspaniałym utworem! Niestety zostały wykonane według mnie bardzo przeciętnie. Nie wątpię w technikę wokalną L. Zalesińskiej, wątpię w jej wykonanie programu z tego koncertu. I nie jestem odosobniona w mojej opinii, bo słyszałam absolutnie odmienne zdania niż Pan na temat tego koncertu. Osoby związane blisko z muzyką współczesną oceniły ten koncert na najgorszy w całej Muzycznej Wiośnie. Mówi Pan, że Panufnika nie trzeba przedstawiać… Naprawdę sądzi Pan, że na 100-lecie urodzin tego kompozytora wystarczą słabo wykonane dwa jego utwory? I spodziewałam się czegoś więcej niż „ładnych i miłych melodii”. Co do utworu A. Gronau – Schmerz nie przejął mnie ani trochę i tylko do końca dnia czułam niesmak. Szanuję umiejętności techniczne L. Zalasińskiej oraz Piotra Szymanowicza, ale nie miałam okazji dostrzec ich na tym koncercie.Niestety tak samo nie usłyszałam zdolności interpretacyjnych (chyba, że tym nazwiemy ładne i miłe wykonanie Panufnika).

      1. Pani Aleksandro, chyba każde z nas zostanie przy swoim zdaniu. Ja też słyszałem zdanie ludzi związanych z muzyką współczesną i mówili, że był to jak dotąd najlepszy koncert Wiosny. Jak widać, koncert kontrowersyjny, skoro są dwie tak skrajne opinie. Myślę, że szuka Pani w interpretacjach nadmiernej egzaltacji (co jest przywilejem i zgubą młodości), sama będąc osobą dość egzaltowaną, o czym świadczy zaciekłość, z jaką Pani opisała koncert, właściwie bez żadnej analizy merytorycznej, tylko na zasadzie, że albo się komuś uda Panią zauroczyć, albo nie a wtedy biada. Niestety, wciąż jeszcze pokutuje u nas szkoła walenia głosem, wicia się i szlochania, to wtedy jest interpretacja. Świat od tego odchodzi, szuka subtelności. Ja powołałem się na inne wykonania Szymańskiego, znam wykonania Hommage a Chopin również w zapisie na flet, czy orkiestrę, także prowadzone przez Panufnika i są one właśnie proste i klarowne, dla Pani byłyby zapewne bez wyrazu. A one są po prostu delikatne. Miłe w swej prostocie. Może powinna Pani więcej słuchać? Szczerze mówiąc, dziwi mnie zapiekłość, z jaką Pani ocenia. Może fakt pewnej bezkarności, bo artyści nie mają okrzyczanych nazwisk, ułatwia to Pani a może ktoś inny za tym stoi? Trudno to sobie wytłumaczyć. I jeszcze jedno. To był koncert duetu. Jakie dzieła Panufnika zna Pani na mezzosopran i fortepian, niewykonane podczas koncertu? Modlitwa.Trzy kolejne wokalizy są na sopran, więc tu odpadają, bo śpiewaczka była mezzosopranem, co więcej, tylko dwie wokalizy, które przecież wykonała, Panufnik pozwolił transponować do tesytury mezzosopranowej. Proszę nie robić zarzutu wykonawcom tam, gdzie nie ma podstaw, bo zapewne nie oni tak nazwali ten koncert. Życzę więcej wstrzemięźliwości i rzetelności w ocenach. Bez odbioru.

  4. Ależ proszę Pana, czuję się oburzona! Twierdzenie, że „Panufnika nikt nie musi przedstawiać” i wystarczy tylko wspomnieć o nim w książeczce programowej, to lekka przesada! Proszę zauważyć, że polscy badacze podjęli temat Andrzeja Panufnika dopiero 10 lat po jego gościnnym przyjeździe do kraju w 1991 roku, oraz ponad 20 lat po pierwszym wykonaniu jego kompozycji („Universal Prayer”) podczas Warszawskiej Jesieni w 1977 roku. Pół wieku milczenia o Andrzeju Panufniku w Polsce, o którym polemika przez wiele lat była podejmowana jedynie za sprawą Tadeusza Kaczyńskiego i Zygmunta Mycielskiego… Szmat czasu! Okres bez wątpienia wystarczający, żeby całkowicie wymazać ze świadomości fakt istnienia kompozytora u problematycznego, współczesnego słuchacza. Brak słowa wstępnego przed koncertem zorganizowanym w stulecie urodzin Andrzeja Panufnika, w dodatku przy współpracy z Instytutem Muzyki i Tańca, uważam za gorszące niedopatrzenie.
    Nie wiem, na ile zna Pan twórczość Panufnika, ale zamieszczone w programie utwory, pomimo prostoty języka muzycznego, cechują się ogromnym potencjałem emocjonalnym i interpretacyjnym, co wykonawcy ewidentnie zlekceważyli, tworząc nudne oraz płaskie (wedle gustu można określić jako „miłe”) pamflety na temat obu kompozycji. Jeśli wychwalani przez Pana wykonawcy szczycą się doskonałym wykształceniem, to tym bardziej powinni się wstydzić, że wykonali oba dzieła na poziomie akademickim, wręcz nieprzystającym wielkim artystom. (Nota bene występujący godzinę wcześniej studenci Akademii Muzycznej im. I. Paderewskiego pokazali, że potrafią o wiele więcej! Wspomnieć choćby bardzo dobrze zapowiadającą się skrzypaczkę – Magdalenę Lubocką.)

  5. Pani Zbyszku. Cieszę się, że Pańska dorosłość pozwoliła Panu na zmianę formy zwracania się do mnie, młodej i egzaltowanej. Nie chciałam na koncercie usłyszeć „walenia głosem, wicia się i szlochania”, tylko subtelność właśnie. Usłyszałam płaskie jak decha wykonanie na miarę poziomu akademickiego, co trafnie zauważyła Melonikow. Obraża mnie Pan sugerując, że jestem nieosłuchana z muzyką współczesną. Zaprzecza sobie Pan najpierw opisując wielkie dokonania wokalistki, a później pisząc, że nie ma okrzyczanego nazwiska.
    Cieszę się również, że koncert ten wzbudził emocje, jednak daleko mi do opisywania go „zaciekle”. Emocje są nieodłączną częścią sztuki. Może z racji wieku Pan o tym zapomniał?

  6. Szanowni Państwo,
    Hołdując zasadzie ‚nie znam się, to się wypowiem’, pozwolę sobie dorzucić parę słów do dyskusji, jako reprezentant nielicznego niemuzykologicznego i niepierwszowydziałowego, a więc – można powiedzieć – laickiego w kontekście Wiosny grona. Z powyższego powodu uważam za słuszne pokładanie ufności w folderze programowym festiwalu, który zdradza na przykład, że głos w utworze Cage’a śpiewa bez wibracji. W obliczu tego, jak pani Z. wykonała „The Wonderful Widow”, czwarte zdanie Pańskiego, Panie Zbyszku, komentarza, mocno mnie zaskakuje.

    Przyznaję się również, że nie jestem znawcą twórczości Panufnika, tym bardziej różnorodnych wykonań. Niemniej jednak ładunek emocjonalny, jaki niesie ze sobą tak dosłowny cytat, jaki stosuje Panufnik w Hommage’u, jest… cóż. Co najmniej dodatni, ośmielę się ocenić. Zastanawiam się, czy wyrażona przez Pana opinia, że są to „miłe w swej prostocie, prosto i miło wykonane melodie” jest kpiną, ignorancją czy też rzeczywistym odczuciem? Jeśli to ostatnie – uważam, że winę za to ponosi nie kto inny, jak wykonawcy właśnie.

    Jeśli nie rozpoznaje Pan cytatu, polecam posłuchać części nabożeństwa gorzkich żali – Rozmowy duszy z Matką Bolesną.

    Nota bene, do dzisiaj nie rozgryzłam, co ma wspólnego Chopin z gorzkimi żalami. Ktoś jest w stanie mnie oświecić?

    Pozdrawiam wszystkich grzecznie:)

Dodaj donos

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s